Recenzja filmu

Perfect Days (2023)
Wim Wenders
Kōji Yakusho
Tokio Emoto

Cicho, idzie

Milczący bohater może być nieco zbyt jaskrawym arthouse'owym konstruktem, jednak to w mniejszym stopniu opowieść o nim, a w większym – o sztuce zamieniania prozy w poezję; o spoglądaniu na świat
Z późnym Wendersem jak z pudełkiem czekoladek – czasem nugat, kiedy indziej orzeszki, najczęściej lukrecja. Na jedną "Sól ziemi" dwa "Spotkania w Palermo", a po każdej "Pinie" – Papież Franciszek. "Perfect Days" to kolejny film świadczący o nieprawdopodobnej skali jego formalnych i tematycznych poszukiwań. Ale też powrót do czasów, gdy wszystko było prostsze – mikroskopijne budżety pomagały, zamiast przeszkadzać, a autotematyczne zajawki wydawały się fanaberią. Tytuł nie kłamie, każdy dzień samotnego czyściciela toalet z Tokio skomponowany jest na wzór sonetu: najpierw część opisowa, później – refleksyjna. 


Milczący Hirayama (Koji Yakusho) wstaje skoro świt, pakuje do minivana roboczy kombinezon, kupuje puszkę oranżady i rusza w miasto. Armaturę szoruje tak, jakby za chwilę miało otworzyć się niebo. Pamięta nawet o rurkach odprowadzających wodę, a dzięki ręcznemu lusterku zagląda w niedostępne miejsca. Obładowany detergentami, szczoteczkami, szmatkami i wyciorami sprawia wrażenie miejskiego druida; jego praca przypomina coś na kształt świętego rytuału. Czasem siada w parku i wcina kanapkę, to znów z benedyktyńską cierpliwością pomaga obibokowi Takashiemu (Tokio Emoto). W drodze do domu bierze kąpiel w łaźni, czasem odwiedzi na rowerze pralnię, przed snem czyta Faulknera i Highsmith, w samochodzie słucha Patti Smith i Van Morrisona. Wstaje skoro świt, wrzuca kombinezon do samochodu i monetę do automatu z napojami… I tak dalej, przez całe życie. Przez cały film. 

Ponieważ w trakcie wszystkich tych czynności z twarzy bohatera nie schodzi błogi uśmiech, najgorsze cechy mojego charakteru nakazywałyby mi rozpocząć teraz koncert szyderstw. "Perfect Days" to jednak kino, które wytrąca broń cynikom. Egzystencja Hirayamy jest w końcu uniwersalnym przedmiotem zazdrości. Milczący bohater może być nieco zbyt jaskrawym arthouse'owym konstruktem, jednak to w mniejszym stopniu opowieść o nim, a w większym – o sztuce zamieniania prozy w poezję; o spoglądaniu na świat dookoła jak na festiwal niesamowitości; o szukaniu w każdej fakturze i w każdym kształcie nowego doznania. I gdyby Wenders modlił się razem z Hirayamą, gdyby obcałowywał kamerą wszystkie te magiczne rekwizyty i kontemplował każde drzewko bonzai (ok, jedno kontempluje, ale powiedzmy, że ma dobry powód), całość byłaby nie do zniesienia. Na szczęście to raczej film dokumentalisty niż "poety z kamerą" – opowiedziany bez formalnych szaleństw, naprzemiennie trzymający dystans i szukający bliskości z bohaterem, zbudowany z miniatur i anegdotek. Nic nie powie o nim więcej niż fakt, że wykiełkował ze zlecenia na reklamę sieci dizajnerskich, publicznych toalet. To wspaniała metafora artystycznej podróży Wendersa – wszystko, co utylitarne, zwykłe, wszyte w miejską tkankę niewidzialną nicią staje się na ekranie przedmiotem afektu. 

Oczywiście, z biegiem, hmm, "akcji", dowiemy się, jakim cudem bohater wzniósł ten gmach buddyjskiego spokoju. I jak nietrudno się domyślić, zbudował go na gruzach poprzedniego życia. Nie jest to jednak fabularna puenta, żadna dramaturgiczna nagroda za cierpliwość. Wiedza o Hirayamie pozwala natomiast jeszcze głębiej zanurzyć się fantazji Wendersa; więcej poczuć, choć niekoniecznie zrozumieć. Czasem widzimy, o czym mężczyzna śni. To zrealizowane w konwencji tzw. komerebi sekwencje, w których światło przebija się przez liście i korony drzew. Celna metafora pejzażu jego świadomości i bogactwa życia wewnętrznego, ale też "tylko" narracyjne interludium; nic, czym warto byłoby sobie zaprzątać głowę po przebudzeniu. Lizbona, Palermo, Wuppertal, teraz Tokio – kolejny wpis w miejskich kronikach reżysera może być najważniejszym właśnie z tego powodu. Wenders pokazuje, jak po każdym dniu obrazy banalnej codzienności wsączają się pod nasze powieki. A jednocześnie w odruchu wielkiej reżyserskiej dojrzałości powstrzymuje się od nadawania im niepotrzebnych sensów. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones